Mały biznes VS promocja w mediach społecznościowych – warto płacić, czy nie…?

Social media, czyli prawdziwe Eldorado sprzedażowe (przynajmniej według tego, co głoszą rozmaici blogerzy i specjaliści od marketingu). Coś w tym może i jest – tyle, że nie zawsze i nie w każdym przypadku. I to głównie o tym „nie zawsze” będzie ten wpis.

Na początku chciałbym zaznaczyć, że opisane tu prawidłowości nie stosują się do wszystkich firm ponieważ… nie ma takiej możliwości, aby stworzyć jeden uniwersalny poradnik, który byłby adekwatny do każdego rodzaju działalności. Miej więc to na uwadze, że nie są to żadne prawdy objawione, a jedynie zbiór sugestii i wskazówek, które możesz spróbować dopasować do swojego biznesu – pamiętaj o tym podczas czytania! No i jeszcze aby ułatwić rozeznanie się w poszczególnych kwestiach i uporządkować wpis, posłużę się popularną formą zadawania pytań – Pan/Pani pyta, ja odpowiadam. Tak więc do dzieła, pytanie nr 1!

W jakich mediach społecznościowych warto promować lokalny biznes?

Odpowiadam: na pewno Facebook, to niekwestionowany lider. Co dalej? W sumie w większości przypadków to w zupełności wystarczy. Twitter to shit z punktu widzenia small biznesu – wąskie i specyficzne środowisko userów, do tego skupionych głównie na promowaniu swojej osoby. YouTube? Cóż, jeśli zamierzasz kręcić regularnie filmy, to możesz, ale jeśli wrzucasz 2-3 filmy rocznie, to równie dobrze możesz to zrobić także na Facebooku. Instagram – można, nie trzeba. Snapchat? Jeśli prowadzisz sklepik w gimnazjum, to czemu nie, w innym przypadku będzie to raczej strata czasu (no, chyba, że jesteś właścicielem dużego brandu, a to przepraszam, możesz się pobawić w nowe kanały przekazu, stać Cię). Wykop z kolei to dżungla, w której łatwo spaść z rowerka, o czym przekonał się nie tak dawno Solgaz, więc na początku nie próbuj. Resztę pominę.  

No dobra, to jak już będę miał fanpage na tym Facebooku, to ile przeznaczyć na promocję?

Najpierw zacznijmy od tego, że… social media nie sprzedają, serio. Albo inaczej – sprzedają, ale w kilku specyficznych przypadkach. Więc po pierwsze kiedy władujesz w nie worek pieniędzy (a na to stać w zasadzie jedynie duże firmy). A nawet wtedy płatna promocja na FB nie zawsze się sprawdzi, ponieważ kluczami do sukcesu są tutaj:

– asortyment

– narzut

I tak więc jeśli będziesz sprzedawać mocno specjalistyczne rzeczy (jak np. zgarniacze obornika), to raczej nie licz na to, że pozyskasz klientów dzięki Facebookowi. O wiele bardziej opłaca się promować typowe produkty do szerokiej grupy klientów, jak np. modne ostatnio spinnery, ale… Ale aby ta zabawa się opłacała, musi być spełniony drugi warunek: duży narzut, najlepiej powyżej 100%. Jeśli będziesz jechał na kilku-kilkunastu% marży, to zapomnij raczej o płatnej promocji na Fejsie – koszty mogą przewyższyć zyski. Zresztą nie bez powodu w płatnych reklamach zobaczycie setki e-booków, diet online itp. – po prostu koszty wytworzenia ich są praktycznie zerowe (nie licząc straconego czasu oczywiście) a do tego nie trzeba ich fizycznie wysyłać (wystarczy poczta elektroniczna), co również wpływa na opłacalność takiego biznesu.

Czyli co, darować sobie promocję na Facebooku?

Płatną może i tak (może, bo przeanalizuj lepiej swój przypadek!), ale jest wiele innych opcji. Załóżmy bowiem, że jesteś właścicielką zakładu kosmetycznego – tipsy, rzęsy, peelingi i takie tam. Fajnie, jak to jednak wypromować na FB? A na przykład poprosić koleżanki, aby udostępniały posty i informowały tym samym swoje koleżanki (potencjalne klientki) o Twoim salonie! Proste, prawda? Pewnie, że proste oraz – co bardzo ważne – dość skuteczne i darmowe. Ta zasada sprawdzi się w przypadku większości small biznesów. Reasumując: mając mały biznes typu budka z zapiekankami czy auto detaling raczej daruj sobie płatną promocję na Fejsie, bo na 90% wtopisz tylko hajs, a tych kilku dodatkowych klientów, których pozyskasz dzięki kampanii i tak nie zrekompensuje Ci poniesionych kosztów. I jeśli w ogóle prowadzisz biznes stacjonarny, to już lepiej wydaj te pieniadze na duży szyld/baner – w każdym razie coś, co zwróci uwagę potencjalnych klientów, kiedy będą nieopodal przechodzić lub przejeżdżać. A jak szyldu czy tam baneru nie masz gdzie powiesić, to zatankuj auto i jazda do potencjalnych klientów, będzie większy profit.

No dobra, więc może sam poświecę czas na naukę i zastosuję magiczne sztuczki, o jakich mówią różni spece od promocji?

Powiem tak: daruj sobie czas na webinary i inne pierdoły mówiące o tym, jakie posty wrzucać na Facebooka, w jakich godzinach i takie tam. Po pierwsze i tak bez płatnej promocji raczej nie zyskasz dużych zasięgów (no, chyba, że jakimś fartem), a po drugie tak naprawdę wystarczy, że będziesz wrzucał info o tym, co robisz, jak zmienia się Twoja oferta itp. – czyli ogólnie to, co naprawdę interesuje Twoich klientów. Jeśli jesteś w internetach od wczoraj i naprawdę nie wiesz  co to mogłoby być, to spójrz np. na fanpage kilku ulubionych jadłodajni ze swojego miasta czy też kilku lokalnych firm i wybierz rozwiązania, które się Tobie podobają. To w zupełności wystarczy na początku, nikt nie oczekuje od Ciebie prowadzenia fanpage na poziomie ogólnopolskich brandów z sektora FMCG (np. Tiger) – wystarczy, że ze 2-3 razy w tygodniu wrzucisz jakąś ciekawą fotkę czy też informację na temat aktualnej oferty i tyle. Na wiadomości jednak odpowiadaj możliwie szybko, to akurat jest istotne. Oczywiście, możesz stracić XXX-PLNów miesięcznie na „profesjonalne prowadzenie fanpage” lub spędzić długie godziny na tworzeniu śmiesznych memów itp. ale efekty i tak będą gorsze od jednego dobrego spotkania z potencjalnym klientem, które zaowocuje nowym kontraktem = hajs w portfelu. I tutaj biję się w piersi, bo sam myślałem kiedyś, że te całe Fejsbuki i Instagramy mają duże znaczenie dla zwiększenia sprzedaży. I wiesz co? Dziś mam fanpage z kilkunastoma tysiącami fanów, aktywność duża, a sprzedaż… a sprzedaż jest w dalszym ciągu słaba. Gdybym poświęcił x-godzin mniej na wyszukiwanie fajnych rzeczy na tego funpaga, a zainwestował je w rozwój sieci sprzedaży, to prawdodobnie byłbym dziś sporo bogatszy. Moja wina, moja bardzo wielka wina… bo zapomniałem biznes jest po to, aby zarabiał, a nie po to, aby „budować jego markę”. Ty pamiętaj o tym od początku i ucz się na cudzych błędach.

Yyyy… Ale jak to tak, przecież blogerzy i coachowie mówią, że marketing to absolutny klucz do sukcesu?!

Cóż, kłamią albo nie mają pojęcia o prowadzeniu małego biznesu, gdyż żyją case’ami sukcesu dużych firm, które to case’y są w dużej mierze niczym więcej, jak tylko PR-owym bullshitem i nijak się mają do realiów przeciętnej polskiej działalności gospodarczej. No i poza tym mają interes w tym, abyś myślał o marketingu właśnie tak, jak oni chcą (i najlepiej zapłacił przy tym za ich wiedzę i usługi).  Tak w ogóle to u nas w Polsce w środowiskach związanych z marketingiem pokutuje przekonanie, że nawet widły do gnoju muszą być ze złota. Tak więc musisz mieć od razu logo i identyfikację wizualną co najmniej za 50 tysięcy, bo inaczej wiocha i obciach. Twoja strona www musi być pełna wodotrysków i co najmniej na poziomie Site Of The Year by Awwwards, bo inaczej będą mieli Ciebie za Janusza biznesu. A jak nie wydasz co najmniej średniej krajowej na personal branding, to lepiej od razu się powieś. Tyle, że to wszystko gówno prawda, to tylko wymysły sfrustrowanych designerów i rozmaitych coachów, którzy myślą, że w ten sposób „edukują klientów” – oczywiście po to, aby wyciągnąć od Ciebie hajs. NIE! Na drogie rzeczy przyjdzie czas, kiedy ogarniesz rzeczy najważniejsze i zarobisz dość pieniędzy. Na początku wystarczy w zupełności logo za kilka stówek (byleby nie było obciachowym badziewiem z Painta) i prosta strona na ładnym szablonie. Pamiętaj, done is better than perfect i lepiej wystartować praktycznie bez marketingu, niż w ogóle martwiąc się, że „nie stać mnie na porządną stronę www, bo one 10k cebulionów kosztujo”. Serio, tak to właśnie wygląda.  Nie wierzysz, że moje podejście jest właściwie? Ok, to opowiem Ci prawdziwą historię. Otóż w moim mieście były dwie burgerownie: pierwsza miała bardzo fajny branding, a druga co dość słaby. Poszedłem kilka razy do pierwszej – burgery tak 7/10, naprawdę niezłe, a do tego otoczka modnej ostatnio hipsterskości. Któregoś jednak dnia trafiłem do lokalu numer dwa – branding słaby, na poziomie „Janusza”, ale burger… 9/10, do tego porcje większe! I zgadnij, w którym lokalu jemy z kumplami… Tak więc pierwsze, o co musisz zadbać, to rzeczy mające kluczowe znaczenie (jak np. jakość produktu lub usługi), a dopiero potem koncentrować się na marketingu.

Czyli co, w ogóle nie dbać o tę promocję w social mediach i o marketing w ogóle…?

Tego nie powiedziałem – masz dbać, ale z głową, czyli nie tracić z oczu rzeczy naprawdę ważnych (nowi klienci, ulepszanie produktu). I nie oznacza to oczywiście, że masz ten marketing robić „na odpierdol” albo wcale, nie! Po prostu nie trać na niego więcej czasu, pieniędzy i energii niż to jest naprawdę konieczne na dany moment. Tylko tyle i aż tyle – sam musisz przeanalizować, czy będzie to godzina dziennie, czy może tylko 15 minut.

I to by było na tyle na początek przygody z promowaniem nowego biznesu. Wszystko, co tutaj napisałem, powstało w oparciu o moje własne, kilkuletnie doświadczenie oraz o doświadczenia ludzi, z którymi zdarzyło nam się współpracować. Pewnie, zdarzą się i tacy, co zanegują ten przekaz – ich prawo, ja tam nie będę płakał z tego powodu, heh. Można się bowiem spierać o to i owo, można dyskutować, ale ja będę się cieszył z tego, jeśli zapamiętasz z tego wpisu przynajmniej jedno, kluczowe zdanie:

Ważne, żebyś w ogóle zmobilizował się do działania i ruszył realnie sprzedaż – prokrastynacja w tej dziedzinie zdemoluje każdy biznes.

Pewnie, że przyjemniej jest wybierać nowy kolor wizytówek niż spotykać się z kolejnym „Nie, dzięki, nie potrzebuję tego”, ale cóż – znane przysłowie biznesowe mówi „rób rzeczy trudne, a będziesz miał łatwe życie”. A pozyskanie nowych klientów jest taką właśnie trudną rzeczą, której mała firma raczej nie zrobi dzięki social mediom – no, co najwyżej podbije swoją sprzedaż o kilka-kilkanaście %, co i tak raczej nie przesądzi o finalnym sukcesie bądź też porażce. I tak właśnie wygląda prawdziwy świat polskiego small biznesu, a nie rzeczywistość kreowana przez „ekspertów” od sprzedaży marketingowych marzeń o wielkości.

 

 

 

 

 

 

2 thoughts on “Mały biznes VS promocja w mediach społecznościowych – warto płacić, czy nie…?

  1. Obecnie jest tak, że coraz więcej ludzi w branży marketingowej mają przekaz mówiący, że na rozpoczęcie nawet lokalnego, małego biznesu trzeba właściwie wziąć konkretny kredyt, bo inaczej nie ma co zaczynać, a jak inaczej w większości przypadków wziąć na to pieniądze. Zapomina się jednak o najważniejszym, po co buduje się markę, renomę, podejmuje działania marketingowe. Po to, aby mieć pieniądze, a klient miał dobry produkt/usługę. Duża pochwała z mojej strony za takie luzackie pióro, elegancko się czytało cały artykuł, nie było nudy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *